Jakiś czas temu znalazłam ciekawy felieton na temat polskiego szkolnictwa. Zainteresowanych zapraszam tutaj. Jak możecie się odnieść do tego tekstu? Zgadzacie się z twierdzeniami w nim zawartymi?
Przez ostatnie 15 lat szkoły uległy diametralnej zmianie. Najpierw wprowadzono gimnazja i skrócono edukację w szkole średniej o rok, potem całkowicie zmieniono formę matury. Kilka lat później pojawił się pomysł nowej reformy nauczania w gimnazjach i szkołach średnich, który ostatecznie wprowadzono w życie. Zwieńczeniem ostatnich reform są nowe zasady zdawania matur oraz ich nieco zmieniona forma.
15 lat to też wystarczająco długi czas, by zmienić sposób funkcjonowania szkół. Wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej zyskały one pomoce naukowe w postaci tablic interaktywnych i innych urządzeń technologicznych.
Jak wszystkie zmiany wyglądają w praktyce?
Gimnazja, jako twory zupełnie niepotrzebne, stały się skupiskami patologii, gdzie uczniowie w najtrudniejszym wieku są narażeni na zły wpływ środowiska. Kto wejdzie do gimnazjum jako osoba reprezentująca zachowania patologiczne, ten wyjdzie z tej szkoły niezmieniony lub (co bardziej prawdopodobne) gorszy.
Nowa matura dała możliwość oceniania według obiektywnych kryteriów, ale spowodowała uczenie się "pod klucz" i zamykanie uczniów na wiedzę (choć przecież nie jest to wina samego klucza).
Licealiści przeżywają swego rodzaju powrót do podstawówki, ucząc się przyrody oraz historii i społeczeństwa. Na biologii poznają tajniki biotechnologii i inżynierii genetycznej, choć nie mają pojęcia o podstawach biologii, bez której te nowe nauki nie mogłyby istnieć.
Uczniowie szkół podstawowych i gimnazjów dostają darmowe tablety, mimo że szkoła mogłaby przeznaczyć pieniądze na wyposażenie pracowni biologii i chemii... ach, no tak, przecież w szkole nie ma czasu na doświadczenia.
Co będzie dalej? Czy szkoła rzeczywiście powinna iść z duchem czasu? A może zmierza w złą stronę? Jakie mogą być konsekwencje wprowadzonych zmian? Temat-rzeka - wypowiadajcie się...